Witajcie!
Jak wiecie ostatnio u mnie niewesoło. Sytuacja, która wydarzyła się wyprowadziła mnie z równowagi. Nie rozumiem, dlaczego ktoś (ten ktoś) niszczy mi motor, grozi. Ja doskonale zrozumiałem jego słowa i nie mieszam się w tą sprawę. Jednakże to co zobaczyłem po powrocie z Warszawy totalnie mnie zbulwersowało. Zniszczył mój prezent, moje prywatne mienie. Stwierdziłem, że miarka się przebrała. Wpadłem szybko do domu, zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadłem w samochód. Ruszając w lusterku zobaczyłem jakąś postać. Nie jestem pewien kto to był, na głowie miał naciągnięty kaptur. Z drugiej strony, nietrudno się domyślić kto to mógł być. Zahamowałem, wysiadłem z samochodu i nie wiem co chciałem zrobić. Działałem jakby bez kontroli nad własnym ciałem.
Gdy dojechałem do pana Zygmunta upewniłem
się, że nabrałem dystansu do obecnej sytuacji. Dotrzymałem towarzystwa przy
kolacji i stwierdziłem, że jednak wracam na parafię. Była już późna godzina.
Proboszcza wciąż nie było. Wszedłem do domu, rozpaliłem światło, wstawiłem wodę
na herbatę. Usłyszałem skrzypnięcie parkietu, pomyślałem „On tu jest”.
Odwróciłem się, stał w progu.
Zachowałem całkowity spokój.
Rozpocząłem dialog od stwierdzenia faktu, że nie mieszam się w jego sprawy, dlaczego
więc wciąż się na mnie mści. On zaskoczył mnie pytaniem, czy go pamiętam. Nie
pamiętam człowieka, nie kojarzę tej twarzy, nie wiem nawet jak się nazywa, nie
wiem do którego miejsca, momentu go dopasować. Nie wysilał się z wyjaśnieniami,
wyciągnął nóż i jedyne co powiedział idąc w moją stronę „Za przeszłość”. Co się
więc stało, że nadal tu jestem, cały, zdrowy piszący tego posta?
Proboszcz wrócił w najlepszym
momencie. Gdy bandyta usłyszał tylko otwierające się drzwi, przestraszył się i
uciekł, zauważony. Proboszcz przerażony wszedł do kuchni i powiedział „W coś ty
się wpakował?”.
Komentarze
Prześlij komentarz