Przejdź do głównej zawartości

Moja droga

Drogi czytelniku, witam Cię serdecznie na moim blogu. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na trochę dłużej. Mam nadzieję, że lekkość mojego pióra przyciągnie rzesze odbiorców. 

Wypada chyba jednak zacząć od przedstawienia się i wyjaśnienia co ja, Ksiądz, już teraz z małej wioski tutaj robię.

W tym pierwszym wpisie chciałbym Wam opowiedzieć moją historię. Nakreślić trochę moją osobę, abyście mnie lepiej poznali. Do założenia bloga zainspirowała mnie moja osobista sytuacja. 

Nie przedłużając już przechodzę do szczegółów. 

Nazywam się Krzysztof, mam 37 lata i jestem księdzem. Przez parę lat żyłem i pracowałem jako wikariusz w Toledo, w gorącej Hiszpanii. Jest to przepiękne, zabytkowe, dość duże miasto liczące aż 83 tys. mieszkańców. Zderzenie rzeczywistości z oczekiwaniami przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Toledo zauroczyło mnie od pierwszego momentu. Swoją architekturą, historią. Z początku kłopotliwa sytuacja przerodziła się w sen na jawie, gdy tylko zobaczyłem zabytkową Katedrę, w której przepracowałem 4 lata. Od pierwszych chwil wiedziałem, że rozwinę tu swoje skrzydła jako duszpasterz. Częste wychodzenie wieczorami na tapas (to takie przekąski hiszpańskie podawane do piwa) pozwoliło mi poznać wielu ciekawych, przemiłych ludzi. Szybko złapaliśmy kontakt i tak powoli docierałem do coraz to większej rzeszy osób. Niezwykle ciekawe było poznać inną kulturę, spojrzenie na świat, historię, która ukształtowała mieszkańców Toledo. Dotychczas miałem kontakt jedynie z Polakami i ta mentalność była mi najbliższa.  Jednak po pierwszym roku już zauważyłem zmianę w swoim zachowaniu. Chociażby taką, choć nie wiem czy to akurat zmiana na plus 😁. Zawsze byłem punktualny, ba, zawsze byłem przed czasem. Teraz wiecznie jestem spóźniony a hasło "śpiesz się powoli" jest mi bardzo bliskie. 


Moje obowiązki nie tylko skupiały się na życiu parafii i głoszeniu słowa Bożego, ale również na spotkaniach z ludźmi. Pod swoją opieką miałem także emigrantów z Polski. To dla nich starałem się kultywować polską tradycję. Tworzyłem programy pielgrzymkowe, organizowałem spotkania modlitewne. Próbowałem tworzyć różne grupy duszpasterskie. Pomagałem wątpiącym, chorym, młodym. Miałem pełne ręce roboty. Mój dzień był bardzo zaplanowany. Nie znałem znaczenia słowa nuda. Wokół mnie zawsze było pełno ludzi, znajomych. W ciągu dnia jedynym wolnym momentem był czas na popołudniową kawę. Tak tak, jestem kawoszem, dużym wielbicielem kawy. Jej zapach, smak wprowadza mnie w stan totalnego, jakby to powiedzieli młodzi, chillout. Kiedy spędza się tyle czasu z młodzieżą, nagle zauważasz, że nieświadomie posługujesz się ich slangiem. No dobrze, ale wracając do tematu, bo to kolejna moja słaba cecha - gadatliwość. Nigdy mi dość. Raz proboszcz jednej z pierwszych moich parafii zacytował w moją stronę słowa greckiego dramaturga, Eurypidesa: "Największą wadą ludzką jest gadulstwo". Nie wiem do dziś czy chciał mnie urazić czy tylko zwrócić uwagę. Nie tylko lubię mówić, ale również słuchać. Doświadczenia, opowieści ludzi, których spotykam na swej drodze bardzo mnie inspirują. Kształtuje to mnie jako człowieka, ale również jako kapłana. Nie lubię siedzieć zamknięty w moim małym pokoiku. Świat jest tak piękny, ciekawy. A ludzie tak interesujący, każdy z nas inny, z inną historią. Czyż to nie piękne! 

Ach, no i właśnie tak to wygląda, a więc już naprawdę wracając do tematu. 😂

Bardzo miło wspominam życie w Hiszpanii. Dobrze przeczytaliście, tylko wspominam.  Niestety, decyzją biskupa musiałem wrócić do Polski. Proszę mnie źle nie zrozumieć, bardzo kocham swój kraj. Postaram się Wam to wytłumaczyć. Słyszeliście zapewne o tym, że każdy szuka swojego miejsca na ziemi. Nie jest tak łatwo go znaleźć. Ja miałem to szczęście, że to ono znalazło mnie. Po prostu w Toledo byłem bardzo szczęśliwy. Realizowałem się tam. Niestety czar prysł 😢

Teraz sytuacja bardzo się zmieniła. Zostałem przeniesiony na malutką parafię mieszczącą się w malutkiej wsi, liczącej jedynie 1334 mieszkańców. Swoją kadencję na nowej parafii rozpocząłem dokładnie we wrześniu. W powietrzu było czuć już jesień. Zdałem sobie sprawę, że ostatni raz polską, złotą jesień widziałem 4 lata temu. Kolorowe drzewa, promienie słońca ogrzewające czerwone policzka od podmuchów wiatru sprawiły, że zakochałem się w Polsce na nowo. Uświadomiłem sobie, że niepotrzebnie tak zamartwiałem się powrotem. Tęsknota za Hiszpanią zeszła na dalszy plan. Zacząłem planować każdy dzień, tworzyłem plany pielgrzymkowe dla młodzieży, myślałem nad organizacją spotkań z mieszkańcami. Chodziłem z głową w chmurach. Rozmyślając, kombinując jak najlepiej wykorzystać swoje doświadczenia w kontaktach z mieszkańcami tej malutkiej wsi. Jak zbliżyć się do nich. Zmiany są potrzebne. Zabrzmi to trochę oklepanie, ale może co miałem zrobić na półwyspie Iberyjskim już zrobiłem. Może teraz bardziej potrzebny jestem tutaj?

Poznaliście moją drogę z Toledo do Małej Wsi w Polsce. Pewnie teraz nazwa mojego bloga stała się dla was jasna. Pewnie (mam taką nadzieję) ciekawi Was jak przeleciało te parę miesięcy mojego pobytu w ojczyźnie. 

Po pierwsze, bardzo ważna jest dla mnie pozytywna energia, nie lubię smęcić, narzekać. Moim motto życiowym stało się Carpe diem.  Uważam, że życie jest zbyt krótkie, aby wyłącznie się zamartwiać. Aczkolwiek wszyscy doskonale wiemy, że nie zawsze świeci słońce, czasem również pada deszcz. Chodzi jednak o to, aby starać się z wszystkiego wyciągać jakieś zalety. Czy deszczowa pogoda zawsze kojarzy nam się ze złym humorem? Dla niektórych jest idealnym czasem na ciepłą herbatkę, kocyk i Netflixa czyż nie?  Wyobrażam sobie wasze zdziwienie, dlatego szybko odpowiadam, ksiądz również może mieć Netflixa 😁 aczkolwiek różnie to bywa z tym internetem tutaj 😟 

Odpowiadając na wcześniej postawione pytanie. Drogi Czytelniku, jest mi tutaj bardzo ciężko. Nie będę ukrywał, ale styl życia zmienił mi się o 180 stopni. Aktualna parafia różni się znacząco od poprzedniej. Ludzie tutaj nie są zaangażowani w Kościół. Obecność parafian na mszy w niedziele jest bardzo niska. Dzieci ani młodzież nie chce uczestniczyć w wycieczkach, zebraniach. Moje obowiązki ograniczyły się jedynie do odprawiania mszy, odwiedzin chorych i picia kawy. Chociaż ani ona już mnie tak nie cieszy. Na początku mojego przyjazdu tutaj lubiłem usiąść sobie na werandzie i cieszyć się widokiem rozległych pól, pracą rolników. Brałem kawę w termos i spacerowałem, nie potrafiłem nacieszyć się otaczającym mnie widokiem. Na polnych dróżkach spotkać mogłem spacerujące rodziny, zamienić z nimi parę zdań. Teraz kiedy zima nastała ludzi spotykam jedynie w Kościele. Troszkę już mnie poznaliście, więc domyślacie się pewnie, że jest to dla mnie naprawdę ciężkie. Wreszcie poznałem smak znudzenia. Brak kontaktu z ludźmi, taka ilość czasu wolnego dają mi się we znaki. Wymyśliłem więc, że zacznę pisać bloga. Może jeden z Was, drodzy czytelnicy zna mnie osobiście? Może nawet dziś minąłeś mnie na ulicy? 

Pozytywną informacją jaką dzisiaj otrzymałem jest fakt, że dostałem przydzielonych parę godzin w szkole, w stolicy. Będę uczyć religii w liceum. Niezmiernie mnie to cieszy. Przyznam wam jednak, że nie pracowałem wcześniej w szkole. Będzie to dla mnie nowe doświadczenie. Wyobraźcie sobie, że po otrzymaniu tej wiadomości, poczułem chęć do działania. W myślach powtarzam sobie: "nie będzie tak źle, wszystko obudzi się do życia wraz z wiosną". Będę mógł też powrócić do podróżowania. Kto by pomyślał, że tak zmienię się ja i moje spędzanie wolnego czasu. Opowiem Wam na koniec historię jak to się wszystko zaczęło. 

Pochodzę z nad morza, dokładnie ze sławnego wszystkim Kołobrzegu. To tam się urodziłem i wychowałem. Do seminarium uczęszczałem w Koszalinie, zaraz obok rodzinnego miasta. Był to czas, w którym nie przypominałem aktualnego siebie. Przed rozpoczęciem szkoły wyższej moja codzienność wyglądała następująco: szkoła, obiad, gra w nogę z kolegami na boisku, zadania domowe, paciorek i spać. Nawet wakacje spędzaliśmy w Kołobrzegu. Rodzice prowadzili restaurację więc od najmłodszych lat pomagałem im, szczególnie w sezonie letnim, gdzie obłożenie było ogromne. Tak mijały lata. Nie byłem typem powsinogi, więc świat był dla mnie jedną wielką zagadką. Po święceniach kapłańskich przydzielono mi pierwszą parafię. Zgadnijcie, gdzie. Odpowiedź brzmi w Koszalinie. Trasa z Kołobrzegu do Koszalina trwa dokładnie 30 min. Tak więc oddalony aż 44 km od rodziny rozpocząłem samodzielne życie. Początki były ciekawe, pierwsze stresy, pomyłki, ale również ekscytacje, zrealizowane pomysły, integracje. Czułem, że jestem w odpowiednim miejscu. Parę lat później przeniesiono mnie na kolejną parafię, tym razem trochę dalej, bo do Gdańska. Tam zacząłem organizować rekolekcje wakacyjne dla dzieci i młodzieży. Dzięki temu odkryłem w sobie ciekawość poznawania nowych miejsc, pokochałem podróże. Od tego czasu każdy weekend był zaplanowany. Wraz z parafianami spędzaliśmy czas w Zakopanym, Bieszczadach. Zwiedzaliśmy miasta takie jak Kraków, Wrocław, Warszawa. Nasza ojczyzna jest tak zróżnicowana, pod tyloma względami. Jest po prostu piękna! 

I kiedy sobie tak zorganizowanie żyłem, przyszło powiadomienie od biskupa. Dowiedziałem się, że zostałem wydelegowany do Hiszpanii. Na początku, przestraszyłem się, bo przecież nie znam języka więc jak będę komunikować się z parafianami. Na szczęście, decyzja nie zapadła z dnia na dzień. Miałem pół roku, aby przygotować się do wyjazdu. Do mojego harmonogramu dodałem zajęcia z języka hiszpańskiego. Nie spodziewałem się, że to taki interesujący język. Bardzo szybko złapałem bakcyla. Miałem wrażenie, że od czasu ogłoszenia decyzji czas leciał dwa razy szybciej. Kiedy nastał dzień wylotu, pamiętam jak dziś moje przerażenie. Dopadł mnie strach. Wciąż zadawałem sobie pytanie jak to będzie. Gdy dolecieliśmy do Madrytu, tam pierwszy raz miałem okazję rozmawiać z prawdziwym Hiszpanem. Znaczy się, rozmawiać to chyba za dużo powiedziane. Powinienem użyć słowa posłuchać. Nie zdawałem sobie sprawy, że Hiszpanie tak szybko mówią. Moje pół roku nauki okazało się niewystarczające. Jednakże, codzienny kontakt z ludźmi pozwolił mi praktykować język. Już po paru miesiącach pobytu w Toledo oswoiłem się z castellano. Jak to mówią Hiszpanie "El tiempo pasa volando" jest to odpowiednik polskiego "Jak ten czas szybko leci". Mnie te 4 lata przeminęły w mgnieniu oka. I tak znalazłem się z powrotem tu - w Polsce. Znów blisko domu. 

Dziękuję Ci, że wytrwałeś do końca. Mam nadzieję, że nie zanudziłem. Mam jeszcze wiele Ci do opowiedzenia. To już wszystko na dziś. Do następnego wpisu 😀

Que Dios Te Bendiga 🙏



Bibliografia zdjęć

Fot.1 http://hiszpania-portal.pl/kastylia-la-mancha-estremadura-zwiedzanie-zabytki-atrakcje/toledo/

Fot.2 https://www.agrofakt.pl/zmienia-sie-polska-wies/

Fot.3 http://www.kolobrzeg.pl/

Komentarze